Tekst jest historią Charltona Harrisa i pochodzi z portalu sarcoidosisnews.com. Charlton jest niezależnym producentem multimediów/wideo i montażystą wideo mieszkającym w Filadelfii, w stanie Pensylwania. W 2004 roku, w wieku 40 lat, zdiagnozowano u niego sarkoidozę płuc. Przez ponad 30 lat pracował w reklamie i mediach edukacyjnych. Kiedy nie tworzy, siedzi w kuchni i gotuje. Charlton jest znany jako wytrawny pit-master, piwowar domowy i miłośnik jazzu. Ma nadzieję, że jego felieton o sarkoidozie pomoże zainspirować czytelników do życia najlepiej jak potrafią, zamiast pogrążania się w marazmie wywołanym chorobą. Wsparcie ze strony przyjaciół i bliskich w walce z problemami zdrowotnymi ma dla niego bardzo duże znaczenie.
Wierni przyjaciele to skarb
Niedawno mój były szwagier Johnny zaprosił mnie do swojego domu na weekend, abym spędził trochę bardzo potrzebnego mi wtedy czasu z przyjaciółmi. Mieszka około 40 mil od Filadelfii, a ja uwielbiam go odwiedzać, ponieważ jego dom jest położony na wzgórzu, przy cichej uliczce. Spodziewałem się, że będzie to piękny weekend, biorąc pod uwagę jesienną pogodę i zmieniające kolor liście.
Za każdym razem, kiedy kiedy go odwiedzam, Johnny bardzo się o mnie troszczy. Nie ma problemu z tym, aby zabrać mnie wraz z moim koncentratorem tlenu – nie jest to łatwy przedmiot do zabrania. Cieszyłem się na relaksujący pobyt.
Mój syn zdecydował, że dołączy do mnie w tej podróży. Johnny powiedział mi również, że nasi wspólni przyjaciele Eric i Gabe przylecieli z Cleveland w stanie Ohio i Atlantic City w stanie New Jersey. Johnny zna ich od czasów studiów, a ja poznałem ich około 10 lat temu. Jeden z braci Johnny’ego również miał wpaść.
Kiedy mój syn i ja dotarliśmy na miejsce i rozlokowaliśmy się, podłączyłem mój koncentrator tlenu, założyłem kapcie, wziąłem piwo i włączyłem telewizor. Potrzebowałem trochę czasu typowo męskiego i pomyślałem sobie: „No „to zaczynamy zabawę!”.
Reszta towarzystwa przyjechała później. Z każdym ściskaliśmy się conajmniej po pół minuty. Myślę, że to spotkanie było dla mnie wyjątkowo wzruszające, w porównaniu z resztą chłopaków. Ostatni raz widzieliśmy się trzy lata temu, kiedy odwiedzili mnie w szpitalu po moim pierwszym załamaniu płuc. To był dla mnie samotny i przerażający czas. To nie znaczy, że już nie zmagam się z lękiem, ale w tym czasie nie wiedziałem nawet, czy wyzdrowieję.
Wsparcie ze strony przyjaciół i bliskich
Kiedy jesteś hospitalizowany i przystosowujesz się do nowego stylu życia, ważne jest, aby trzymać głowę na karku. Ci ludzie mi w tym pomogli. Bez namysłu powsiadali w auta i odwiedzili mnie, gdy byłem w najgorszym dla siebie czasie. Posiadanie takich przyjaciół robi ogromną różnicę między rozpoczęciem drogi do wyzdrowienia, a zwykłym odliczaniem dni. Przypomnieli mi, że sarkoidoza mnie nie definiuje.
Przez następne kilka dni czułem się bardzo komfortowo. Spędzenie weekendu z tymi gośćmi było właśnie tym, czego potrzebowałem. Nawet połączyliśmy się z innym starym przyjacielem z Waszyngtonu, który nie był w stanie podróżować. On i ja chodziliśmy razem do Penn State, więc podzielił się historiami i żartami o naszych czasach tam spędzonych.
Najlepszą częścią tego weekendu było to, że nikt nie mówił o moich problemach zdrowotnych i o moim obecnym stanie. Rozmawialiśmy o mojej hospitalizacji sprzed trzech lat, a ja odpowiadałem na pytania moich przyjaciół dotyczące rehabilitacji, moich ćwiczeń i tego, jak próbuję poskładać wszystkie kawałki mojego życia z powrotem do kupy. Oni dodawali mi i mojemu synowi otuchy i mówili, że powinniśmy nadal dzielić się ze światem naszymi darami, które otrzymaliśmy od Boga.
Czasami znajdujemy największe wsparcie w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Ludzie, którzy pomagają nam iść naprzód, to mogą być ci, po których najmniej się tego spodziewaliśmy.
Niepotrzebne obawy
Czułem się trochę skrępowany tym, że mam ze sobą mój koncentrator tlenu, ale chłopaki w ogóle nie zwracali na to uwagi, biorąc pod uwagę, że kiedy widzieli mnie po raz ostatni, byłem podłączony do tlenu i miałem założone rurki w klatce piersiowej. Obawiałem się, że moja rurka z tlenem będzie wszystkim przeszkadzała, ale tak się nie stało. Jak wspomniał jeden z moich przyjaciół, „Jeśli go potrzebujesz, to go potrzebujesz. W czym problem?”
I tak po prostu, nadrobiliśmy trzy lata niewidzenia się w jeden weekend i poczuliśmy się tak, jakbyśmy gadali ze sobą w zeszłym tygodniu. Przypomniało mi się, że akceptacja siebie ułatwia innym akceptację mnie. Nie mogę już ścigać się z moimi dziećmi ani przejść dwóch kilometrów, ale wciąż jestem tu z jakiegoś powodu – choćby po to, by powiedzieć moim dzieciom, że mogą pokonać każdą przeszkodę, jaką życie rzuci im na drodze. Nawet jeśli nie będę mógł robić niektórych rzeczy, które robiłem 20 lat temu, na pewno będę próbował – oczywiście z moim tlenem!